niedziela, lipca 29

Walka


Za pięć dwudziesta Rose spojrzała w lustro po raz ostatni, by ocenić swój wygląd. Miała na sobie obcisłą, ciemnozielona sukienkę, z tyłu której, wzdłuż pleców przebiegał złoty zamek. Nie chciała się za bardzo stroić, sukienka nie była bardzo elegancka, wyglądała jednak uroczo, w całej swej prostocie. Odziała stopy w czarne czółenka i czym prędzej pognała w stronę błoni Hogwartu. Miała randkę z Jakiem Zabinim. Cieszyła się na to spotkanie.
Wyszła na błonia, rozejrzała się i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest tu sama. Po chwili dostrzegła jednak chłopaka idącego w jej stronę. Uśmiechnął się uroczo na jej widok.
- Zawsze byłem przekonany, że Gryfoni się nie spóźniają. – zwrócił uwagę chłopak.
- A ja wierzyłam, że Ślizgoni nie umawiają się ze znienawidzonym domem. – odparła żartobliwie.
- Lubię przełamywać stereotypy. – stwierdził. Rose nic już nie odpowiedziała, uniosła lekko kąciki ust w zadowoleniu. Nigdy nie lubiła konkurencji między domami. Może w pierwszej klasie, gdy wyszła z domu, przekonywana przez rodziców o wyższości ich domu. Szybko jednak z tego wyrosła.
Jake zaprowadził dziewczynę nad jezioro, wyczarował koc i zaprosił ją by na nim usiadła. Chłopak odpowiedział dziewczynie o tym, jak wymykał się z domu jako mały chłopiec, by bawić się z mugolskimi dziećmi. Po wojnie bowiem, rodzina Zabinich nie była mile widziana w świecie czarodziejów, więc na jakiś czas zniknęli. Mieszkali na przedmieściach Londynu, sąsiedzi widywali ich jednak rzadko. Ojciec zabraniał mu spotykać się z każdym, kto nie był czarodziejem. Jego jedynym kolegom mógł być Scorpius Malfoy. Niania jednak w tajemnicy przed rodzicami zabierała go na plac zabaw, do innych dzieci. Gdy miał 9 lat, jego rodzice zwolnili ją, gdy zorientowali się co robiła. Jake jednak zdążył już zauważyć, że nie ma różnicy między mugolami, a czarodziejami. Dlatego, nie był jak wszyscy Ślizgoni.
- A ty, powiesz mi coś o sobie? – zapytał po chwili ciszy Jake.
- Nie lubię tego. – powiedziała zgodnie z prawdą – Być może dlatego, że sama nic o sobie nie wiem.
- Podoba mi się ta twoja tajemniczość. – przyznał chłopak. Spojrzał jej w oczy. Rose nie mogąc już wytrzymać, zbliżyła swoje usta do chłopaka.
- Chcesz mnie pocałować na pierwszej randce? – wyszeptał jej prosto w wargi, gdy dzieliły ich milimetry.
- Miałeś mnie  za cnotliwą? – zaśmiała się. No tak, Rose wbrew ogólnemu przekonaniu, miała swoje za uszami. Nie wierzyła co prawda w miłość, ale w dobrą zabawę tak. Nie widziała więc sensu, by czekać dłużej.
 Chłopak nic już nie odpowiedział, objął jej twarz w dłonie i …
- Zapomniała pani o czymś, panno Wesley? – usłyszeli nagle znajomy głos za sobą. Rose wstała, jakby porażona piorunem.
- Wydaje mi się, że wykonałam swoje zadanie. – odpowiedziała spokojnie, lecz stanowczo.
- O ile pani zadaniem było obściskiwanie się z panem Zabinim, to owszem. - ironizował
- O ile moim zadaniem było układanie eliksirów, to owszem. – odparowała szybko
- Zostały Ci jeszcze dwa dni szlabanu, ale w zaistniałej sytuacji…
- Odpuść jej, przecież nie zrobiła nic złego. – stanął w jej  obronie Jake. Nie zwracał się do Malfoya per ‘profesorze’. Nauczyciel był jego ojcem chrzestnym, tylko na lekcjach miał taki obowiązek.
- Nic złego, mówisz? – Malfoy robił się coraz groźniejszy. Wolnym krokiem zbliżał się do chłopaka. – Ciekawe co powie Blaise, na wiadomość, że jego synek puszcza się z  córką Wesleya.
- Nie zrobisz tego. – zagryzł zęby młody Zabini.
- Nie? – uniósł lekko prawą brew. Zwrócił się nagle do Rose – Twój chłopak chyba się ciebie wstydzi, Wesley. – dziewczynie zrobiło się przykro. Zdawała sobie sprawę z tego, ze Blaise Zabini zabiłby syna, za spotykanie się z potomkiem Wesleya i Granger, jednak kpina w ustach Malfoya była po trzykroć bardziej bolesna niż zwykła świadomość.
- Nigdy nie przestaniesz żyć w czasach sprzed wojny? – zaczęła spokojnie Rose – Boli Cie, bo byłeś wtedy nikim. Zwykłym tchórzem. Głupi Potter, Rudy Wesley i szlama Granger osiągnęli w moim wieku więcej, niż Ty przez całe swoje życie. – Malfoy patrzył na nią z niedowierzaniem. Zaciskał coraz mocniej pięści. Rose nie bała się jednak. Nie żałowała żadnego wypowiedzianego przez siebie słowa. – Wciąż walczysz. Tylko co ja mam z tym wspólnego? Wyżywanie się na mnie powiększa twoją męskość?
- Nic o mnie nie wiesz, Wesley. – krzyknął nerwowo. – Szlaban, jutro o 20.








Przepraszam, że tak krótko, ale nie wytrzymuję tej temperatury, a obiecałam, że dodam rozdział dzisiaj :C